Perełki z archiwum – wywiad z Pawłem Bukiejem

Paweł Bukiej. Kibicom przełomu lat ’70 i ’80 nie trzeba przypominać jego charakterystycznej sylwetki, w którą wpisała się zdradzająca go w każdym przebraniu, pracująca ekwilibrystycznie, zdrabniana przez sympatyków „nóżka”.

Mimo upływu czasu nasz były zawodnik trzyma kontakt z dyscypliną i fanami, z którymi spotyka się możliwie jak najczęściej. W czasie jednego z takich eventów narodził się pomysł by umożliwić szerszemu gronu powrót do lat, gdy dobre miejsce na trybunach było cenniejsze, niż towar na półkach sklepowych, które świeciły pustkami.

Redakcja: Panie Pawle, minęło sporo czasu odkąd powiesił Pan kombinezon na przysłowiowym kołku. Kim jest dzisiejszy Paweł Bukiej?
Paweł Bukiej: Witam wszystkich sympatyków żużla. Odpowiadając trochę humorystycznie, to jestem już starszym panem, ale ciągle z zapałem do działania. Aktywny zawodowo, sportowo w małym stopniu. Kibicuję Polonii, chociaż nie chodzę na wszystkie mecze. Śledzę również wszystko, co związane jest z żużlem w prasie, internecie, czy tv. Ciekawi mnie liga szwedzka i angielska, gdyż jeździ tam wielu Polaków.

R: Nie stroniąc od sympatyków sportu żużlowego, jest Pan mimowolnym ambasadorem Polonii w regionie. Czym są dla Pana takie spotkania?
P.B: W przeszłości, kiedy jeszcze jeździłem, nie liczyło się dla mnie tylko to, że jestem żużlowcem. Bez kibiców na trybunach, sport ten nie byłby według mnie tak popularny. To oni są wykładnikiem popularności tej dyscypliny. To fani żużla nie zapomnieli o mnie i od czasu do czasu organizują spotkania, na które przychodzą dwa pokolenia kibiców. I nie inaczej było na trybunach w Bydgoszczy. Jest dla mnie dużym wyróżnieniem, być blisko tych ludzi, którzy mnie niegdyś oklaskiwali czy też wygwizdywali. Dobrze jest powspominać z kibicami stare czasy, jak i porozmawiać o aktualnej sytuacji Polonii, czy też innych klubów.

R: Nie korciło Pana by wrócić do żużla w innej formie, jak wielu pańskich kolegów?
P.B: Dwa lata po rozbracie ze sportem, ktoś z klubu zaproponował mi prowadzenie szkółki żużlowej. Jednak wtedy nie chciałem mieć nic wspólnego z tym klubem i odmówiłem. Powód,… hmm… , nie był jeden. Relacje pomiędzy mną, trenerem a mechanikiem, o których nie chcę się wypowiadać, wpłynęły na moją decyzję. Postanowiłem wyjechać do Niemiec i zrobiłem to w 1989r. Wówczas nie zastanawiałem się na jak długo, ale byłem tam kilka lat. Po powrocie do kraju, drugiej propozycji pracy w klubie, już nie otrzymałem.

R: Pana kariera to ponad dekada występów dla jednego, ukochanego klubu. Jak Pan ocenia czasy, gdy przywiązanie do barw zastąpiła komercja?
P.B: W czasach, kiedy ja jeździłem, tylko nieliczni zawodnicy zmieniali barwy klubowe. Wówczas ludzie tłumnie chodzili na mecze, nawet pomimo złych wyników drużyny. Przemiany w żużlu, które nastąpiły później były dobre, według mojej oceny. Pierwsi obcokrajowcy w polskiej lidze przyciągnęli tłumy kibiców na trybuny. Na to, co dzieje się dzisiaj w polskim żużlu jest wiele wyjaśnień. Oceniam to tak:
zbyt częste roszady zawodników pomiędzy klubami, nie pozwalają się zintegrować przez rok, czy dwa z kibicami w innym mieście.Brak wyników drużyny czy też brak regionalnego super żużlowca, to też istotny czynnik. Zbyt wysokie stawki za mecze niektórych „asów”, doprowadziły wiele klubów do zadyszki finansowej.

R: Sekcja żużlowa, której Pan był reprezentantem, była częścią wielkiego organizmu, jaki stanowił BKS. Jak Pan wspomina multisekcyjną współpracę? Czy jako zawodnicy i działacze wspieraliście się wzajemnie z przedstawicielami innych polonijnych dyscyplin?
P.B: Pomimo wielosekcyjnego klubu, ilości zawodników, relacje pomiędzy sekcjami i zawodnikami były poprawne a w niektórych przypadkach bardzo dobre. Sekcje takie jak żużel, tenis ziemny, piłka nożna, judo, hokej, znacząco liczyły się w kraju. Zawodnicy z wymienionych dyscyplin przyjaźnili się ze sobą. Żużlowcy grali w hokeja z piłkarzami. Korzystaliśmy z kortów pod okiem znanych wówczas tenisistów. Mogliśmy ćwiczyć w „piekiełku” (sala judoków), czy też grać na boisku w piłkę nożną. Pamiętam też, że treningi piłkarzy i żużlowców kolidowały sobie w czasie, ale to nie wpływało na relacje miedzy nami. Kibicowaliśmy sobie nawzajem, wspierając się w meczach ligowych – były to niezapomniane chwile. Co do tematu działaczy, to wydawało mi się, że wspierają wszystkie sekcje sportowe w klubie. Jednak do dzisiaj nie potrafię zrozumieć, dlaczego doszło do rozwiązania sekcji hokeja, tenisa, czy zaniedbania piłki nożnej.

R: Z jakim zawodnikiem rozumiał się Pan najlepiej na torze?
P.B: Zawodników było kilku, Andrzej Maroszek, Kaziu Ziarnik, Zbigniew Bizoń, Rysiek Buśkiewicz. Ze Zbyszkiem i Ryśkiem przyjaźnię się i spotykam czasami.

R: Jakie wydarzenie z toru lub otoczenia zapadło Panu najbardziej w pamięci?
P.B: Pamiętam do dzisiaj śmierć młodego adepta, siedemnastoletniego Janusza Lamenta w 1975r. Zginął na moich oczach. Szkółka miała trening, a ja obserwowałem ich poczynania. Byłem oparty ramionami o bramę wyjazdową i właśnie w nią on uderzył. Zderzenie było tak silne, że brama się otworzyła a ja ledwie zdążyłem odskoczyć. Skończyło się tragicznie, a ja zostałem wyznaczony wraz z trenerem szkółki Stanisławem Witkowskim, do powiadomienia o tym rodziny. Byłem wówczas tylko o rok starszy stażem, Janusz natomiast przygotowywał się do licencji. To tragiczne wydarzenie pozostawiło traumę na wiele lat i pamiętam to do dzisiaj.
Były też miłe chwile, których się nie zapomina. W meczu 3 października 1982r. w Bydgoszczy ze Stalą Gorzów jechałem we wszystkich biegach i dobrze sobie poradziłem, co sprawiło mi i kibicom ogromną przyjemność. Ostatni bieg wygrałem, a właśnie od zwycięstwa tego meczu zależało, czy Polonia będzie walczyła w barażach. Udało się wygrać zawody, a kibice skandowali moje imię, ktoś podrzucał mnie do góry, to były chwile, dla których chciało się jeździć. Pamiętny był też mecz w 1986 roku w Toruniu, kiedy Polonia wygrała dwoma punktami, radość zawodników i kibiców była wielka. Pamiętny dla mnie był mecz Polska-Czechy w Bydgoszczy. Zdobyłem dla reprezentacji Polski najwięcej punktów. W roku 1986 wywalczyłem z drużyną V-ce mistrzostwo Polski i będę to długo pamiętał.

R: Dzisiejszy kibic widzi zawodników zjeżdżających się z różnych stron świata na mecze, w różnych odstępach czasu, osobno, bez emocji. Jak wyglądało to w czasach, gdy żużlowcy nie jeździli w wielu ligach?
P.B: Dzisiaj zawodnicy są izolowani od kibiców. Żużlowcy chociaż by chcieli, to nie mają czasu wyjść do kibiców, porozmawiać z nimi, czy dać autografy na zdjęciach lub programach. Nie winię ich tutaj, gdyż rozumiem powody. Setki czy tysiące kilometrów do przejechania, mecze ligowe w kilku różnych krajach, turnieje indywidualne, mecze reprezentacji i tym podobne. Czy to jest właściwe działanie, czy tak ma wyglądać żużel….? Czy to sprawia, że kibica ciągnie na stadion….? Pozostawiam do indywidualnej oceny.
Zupełnie inaczej było, kiedy ja jeździłem. Kibice mieli dużo więcej możliwości bycia bliżej z ich ulubieńcami. Brama parkingu, w którym swoje boksy mieli żużlowcy, była otwierana dla dużej rzeszy kibiców po treningu, a czasami nawet po meczu. Najwierniejsi fani chodzili na każdy trening. Z kolei nieliczni żużlowcy wychodzili naprzeciw kibicom, spotykając się z nimi po treningu. Była atmosfera, była integracja, była więź, był klimat, był żużel.

R: Od wielu lat speedway to nie tylko sport, to także, a może przede wszystkim biznes. Niestety nie zawsze się bilansuje. Polonia pod kierownictwem nowego właściciela rozpoczyna okres odnowy z pułapu: – 5 000 000 złotych, problemy ma m.in. Gniezno, Ostrów, Zielona Góra, Lublin. Pieniądze metodycznie niszczą ten sport. Co motywowało zawodników w czasach, gdy wartość pieniądza była problematyczna?
P.B: Długi Polonii rosną i kolejne nowe „zarządy” niewiele zmieniły. Ciężko jest wyjść klubom z dołka, gdyż dyscyplina żużlowa stała się za droga. Każdy wie, że w czasach, gdy sport był amatorski, uprawiało się go za przysłowiowy uścisk dłoni Prezesa, czapkę śliwek, garść drobnych, oklaski kibiców, czy proporczyk wręczony podczas prezentacji. Ale to były „fajne” czasy, bo byłem żużlowcem, a to już dla młodego chłopaka wiele znaczyło…

Dziękuję za rozmowę.

 

Tekst ukazał się w 2016r.

 

Liberate

Udostępnij